TATUAŻYSTA Z AUSCHWITZ- HEATHER MORRIS
"Tatuażysta z Auschwitz" to książka obliczona na wywołanie emocji i to się autorce udało. U mnie wywołuje emocje bardzo konkretne. Jakie? Obrzydzenie, zażenowanie i irytację. Rozumiem, że można pisać książki w jakiejś konwencji, ale nazywanie tego historią na faktach jest skandaliczne. Ten tytuł jest cynicznym wykorzystywaniem niewyobrażalnych tragedii ludzkich do robienia pieniędzy. Każdego, kto pisze, że to "trudna opowieść o miłości w obozowych realiach, ale oparta na faktach" zapraszam do zwiedzenia Muzeum Auschwitz z przewodnikiem, który szczegółowo wytłumaczy, jak wyglądała codzienność w obozie. Odsyłam również do strony internetowej Muzeum, gdzie znajdziecie rekomendowane przez tę instytucję tytuły, jeśli chcecie dowiedzieć się o faktach. Polecam sięgnąć po analizę dr Wandy Witek-Malickiej, gdzie opisuje szerzej bzdury zawarte w powieści, która chciała napisać scenariusz romansu, wyszła jej z tego książka, ale żeby się sprzedało to umiejscowiła akcję w obozie koncentracyjnym. Nie czytam romansów i tego gatunku nie krytykuję, bo nie mam w zwyczaju oceniać czegoś, o czym nie mam pojęcia. Jednak tematem Auschwitz interesuje się od lat i uważam, że Heather Morris robi więcej szkody niż pożytku, jeśli chodzi o pamięć zamordowanych w obozach śmierci. Przerażające, że taki szkodliwy gniot stał się bestsellerem i dojenie kasy z tego tematu wchodzi na kolejny poziom, bo powstaje serial na podstawie tych bzdur. "Tatuażysta z Auschwitz" to jeden z przykładów tej budzącej irytację fali "dzieł", gdzie kluczowa jest nazwa obozu, a reszta nie ma znaczenia. Liczy się kasa. Czy to będzie szachista, bibliotekarz czy inny wiolonczelista, jest zupełnie bez znaczenia. Sprzedaje się jako prawdziwą historię i już. W kontrze polecam sięgnąć po książki naprawdę wartościowe jak "Człowiek w poszukiwaniu sensu", "Człowiek i zbrodnia", "Dzieciństwo w pasiakach". "Tatuażysta..." to strata czasu i nerwów. Moja pierwsza wizyta w Muzeum Auschwitz to długie godziny spędzone na chodzeniu i wnikliwym słuchaniu przewodnika. Potem jeszcze dłużej dochodziłem do siebie po tym, co widziałem. Szkoda, że autorce tego gniota nie przyszło do głowy przed napisaniem, żeby przyjechać do Muzeum.


Komentarze
Prześlij komentarz